Doświadczałam w życiu wielu cudów – mniejszych i większych – jeśli w ogóle można je wartościować. Doświadczałam rzeczy niemożliwych. Niektóre, gdy już się działy, sprawiały, że płakałam ze wzruszenia, inne, że krzyczałam z radości. To co jednak cenię najbardziej, to cuda zmiany we mnie samej.
Po latach bez pracy, borykania się z trudną sytuacją finansową, w której do śmiechu nie było mi ani przez chwilę, mogłam wreszcie znaleźć pracę – tę którą kilka lat wcześniej opisałam w moim zeszycie z cennymi zapiskami. Z marzenia o własnym “kącie”, zaczęłam oglądać w końcu realne kształty, mieszkania – a jakże – takiego o jakim lat temu już prawie kilkanaście marzyłam przed snem.
Widziałam też momenty szczęścia i wspaniałych wydarzeń w życiu innych ludzi.
Mogłam pośredniczyć w sytuacjach, w których po trzech latach beznadziejnych poszukiwań pracy, osoba, która bliska była nieraz poddania, znajdowała wreszcie – nie dość że pracę w ogóle, to jeszcze dokładnie tę, której pragnęła. Uczestniczyłam w życiu ludzi, którzy w obszarze, w którym na próżno wydawało się szukać nadziei, oglądali wreszcie swoje spełnione pragnienia.
Przykładów mogłabym mnożyć niemało.
Cud zmiany w człowieku
Dziś z perspektywy lat jednak dochodzę do wniosku, że największe cuda, jakie zaszły i zachodzą w moim życiu, a także te, które mogę oglądać w życiu innych ludzi, dotyczą zmiany w nas samych, w naszej mentalności, charakterze. Te zmiany często warunkują wydarzenie się cudów w okolicznościach, w których żyjemy. Te zmiany czasem bolą najbardziej, ale też przynoszą największą satysfakcję.
Zanim zmieni się świat
Myślę, że niekiedy zmiana w sytuacji życiowej, w której jesteśmy nie jest możliwa, dopóki nie nastąpi zmiana w nas samych, dopóki do zmian w otaczającym nas świecie nie dorośniemy i w odwadze po nie nie sięgniemy.
Opowiem Wam kawałek mojej historii…
Wśród różnych historii z życia wziętych, które opowiadam czasem podczas moich szkoleń, w jedną uczestnicy szczególnie nie chcą mi uwierzyć.
Gdy stoję przed nimi prowadząc szkolenie i mówię akurat o tym, że zmiana kosztuje, wspominam siebie sprzed dziesięciu lat. Co tu dużo pisać – nie lubiłam siebie wtedy. Nie najlepiej o sobie myślałam. Pamiętam, że nie lubiłam spoglądać na siebie w lusterko. Nie potrafiłam nikogo o nic poprosić. Nie umiałam walczyć o swoje prawa. Byłam wstydliwa. Kiedy ktoś mnie czymś zakłopotał, wybiegałam zawstydzona do pomieszczenia obok. Dziś sama prawie nie mogę w to uwierzyć. Gdy miałam zabrać głos w grupie osób, wśród których nie wszyscy byli mi dobrze znani, głos mi drżał, ze stresu nie do końca mówiłam to, co chciałam. Nie potrafiłam przebić się przez gąszcz myśli podpowiadających mi, że nic we mnie ciekawego nie ma, że nie mam nic do powiedzenia, a ludzie przebywają ze mną jedynie z grzeczności.
W związku z myśleniem na swój temat, któremu mogłabym poświęcić referat, z którym czułam się jak uwięziona w twierdzy, żyłam jak żyłam. O realizacji marzeń trudno było mówić, bo przecież czułam się jak ostatnia osoba, która jest w stanie cokolwiek w życiu zrobić, najbardziej nieprzedsiębiorcza i bierna na świecie. Nie szanowałam siebie i nie widziałam wartości w samej sobie, łatwo więc było godzić się na nieszanowanie ze strony niektórych. Historia była smutno barwna.
Miałam dość
Pamiętam jednak pewien wieczór, kiedy po kolejnym przykrym wydarzeniu wróciłam do domu. Usiadłam wściekła na podłodze. Załamana prawie, z drugiej strony z nastawieniem, że dłużej tak być nie może. Powiedziałam sobie wtedy: dość. Wiedziałam, że naprawienie problemu złego myślenia o sobie, nieśmiałości, niepodejmowania wyzwań, uciekania przed tym co dobre, bierności, musiało się zacząć od pracy nad samą sobą. Przez zaciśnięte ze złości zęby powiedziałam sobie wtedy, że nie odpuszczę, dopóki coś się we mnie nie zmieni, dopóki to, co gdzieś głęboko we mnie schowane, pragnienie pomagania ludziom, bycia z nimi, udanego życia, w którym ogląda się spełnione pragnienia, nie ujrzy światła dziennego. Powiedziałam sobie wtedy, że przełamię ten opór we mnie, który mnie uwięził w klatce niemocy i odrzucenia.
Gdy bardzo chcesz
Dzieje się tak czasami, że gdy zaczynamy czegoś bardzo chcieć, pojawiają się okazje, które mogą nas do tego przybliżyć. A może tak naprawdę dopiero wtedy je zauważamy? Te okazje często prowadzą do zmiany nas samych, bez której to, co chcemy, by się wydarzyło, nie mogłoby mieć miejsca.
Zaczęło się
Znaleźli się ludzie, którzy we mnie wierzyli. Jakimś sposobem umieli dostrzec to, czego ja dostrzec nie byłam w stanie.
Ktoś kiedyś powiedział mi: „jeśli chcesz się zmienić, przestań uciekać z tych niewygodnych miejsc zmiany”. Posłuchałam. Zrozumiałam, że faktycznie wcześniej, gdy tylko coś mnie „przerastało”, z czymś sobie nie radziłam, uciekałam i zamykałam się jakby w skorupie. To mnie do niczego nie doprowadziło, poza pogłębianiem mojego nie najciekawszego stanu.
Gdy podjęłam decyzję o tym, że chcę zmiany, pojawiały się sytuacje, zdarzenia, w których mogłam ćwiczyć się w przełamywaniu nieśmiałości.
Latami odkrywałam, skąd wzięła się moja postawa i nędzne myślenie o sobie. Później toczyłam walkę, by na samym poznaniu przyczyn się nie zatrzymać, ale skupić na tym, kim jestem w istocie, odkryć jak cenną jestem osobą, choćby z tej jednej, wspaniałej przyczyny, że stworzył mnie Bóg.
Pomogli mi ludzie, przydały się sytuacje, w wiele „miejsc” jednak musiałam pójść sama, stanąć twarzą w twarz z problemem, zrobić to, czego nikt za mnie zrobić nie mógł, wytrzymać ból usuwania zanieczyszczeń z ran, by te wreszcie mogły się zagoić. Uczyłam się dobrze o sobie myśleć, przyjmować to, co dobre, nie tylko spodziewać się najgorszego.
Główną moją siłą w przechodzeniu przez te lata zmiany w sobie samej, a co za tym szło – krok po kroku – zmiany w otaczającej mnie rzeczywistości – była wiara w Boga.
Szeroka przestrzeń
Zaczęłam wychodzić na szeroką przestrzeń. Przestrzeń, w której czuje się powiew wiatru możliwości, sens zmierzania, wolność. Widzi się perspektywy. Stawia się kroki z nadzieją i wiarą. Jakbym zdrowiała z jakiejś choroby. Stawałam się silniejsza. Każdy kolejny upadek, bolesne ćwiczenie, po którym się nie wycofałam, hartowały mnie jeszcze bardziej.
Lata pracy, szukania zmiany i konsekwentnego jej realizowania. Niedoskonałe. Czasem bliskie wycofania. Pełne łez i zmagania. Krok po kroku. Do przodu.
Wraz ze zmianą we mnie, zaczęły się dziać różne rzeczy w moim życiu. Kolejno zaczynałam oglądać jak spełniają się moje marzenia, najpierw te mniejsze, później większe.
O tym jednak pisać teraz nie będę, powrócę za to do wątku, który poruszyłam na początku – dziś, po latach w których wydarzyło się wiele pięknych rzeczy, oglądałam niemało cudów, ten cud cieszy mnie najbardziej – cud zmiany we mnie samej.
Patrząc na innych
Kiedy ostatnio podczas szkolenia jedna z uczestniczek, która odważnie wyrażała swoje opinie, śmiało prezentowała przygotowaną prezentację, powiedziała, że nie zawsze była taka, że odwagi i śmiałego zmierzania przez życie musiała się dopiero uczyć, zmieniając siebie samą, przypomniała mi się moja historia. Łza zakręciła mi się w oku, kiedy patrzyłam na tę młodą kobietę, która z pewnością siebie, pełna akceptacji i świadomości swojej wartości opowiadała swoją historię. Wtedy po raz kolejny uświadomiłam sobie, że jednym z najpiękniejszych cudów, jest cud zmiany w człowieku.
Kiedy usiądziecie do planowania
W związku z Nowym Rokiem i podejmowanym w okolicach jego początku planowaniem, chciałam zachęcić Was do planowania przede wszystkim pozytywnych zmian w Was samych. Pójścia o krok do przodu w swoim myśleniu tam, gdzie macie wrażenie, że moglibyście pójść dalej. Wyciągnięcia ręce po postawę, którą chcielibyście oglądać w Was samych. Ćwiczenia siły, cierpliwości, odwagi. Stawania się lepszym. Warto.
Dodaj komentarz