Blog

Po pierwsze – człowiek. Po drugie – w drodze

04 wrzesień

Moi uczniowie to tacy sami ludzie jak ja. Tylko młodsi. Bez doświadczeń. I ja mam tylko pomóc im w drodze. Dorzucić do ich plecaków trochę wiedzy. A najlepiej pokazać jeszcze, jakim być człowiekiem. – Małgorzata Olejnikczak

 

Agnieszka pytała mnie czasem przy różnych okazjach, jak radzę sobie w pracy w takiej czy innej sytuacji. Nie potrafiłam odpowiedzieć, bo nie mam żadnych metod, robię to intuicyjnie. Kilka miesięcy temu poprosiła o wywiad. Przysłała pytania, na które do tej pory nie odpowiedziałam. Nie lubię mówić o sobie. Wstydzę się.  Aga uznała jednak, że mam coś do powiedzenia. Po długim czasie zdecydowałam się na tych kilka refleksji. Bo może to komuś pomoże w jego pracy. Tak sądzi Aga. Jestem gotowa przyznać jej rację.

Ta tajemnicza praca to szkoła. Od 16 lat jestem nauczycielką. Tyle mniej więcej lat mają moi uczniowie, gdy kończą szkołę. Bo uczę w gimnazjum. Obecnie już wygasającym. Gdy tych naście lat temu porzucałam pracę w telewizji kablowej i zaczynałam w szkole, zastanawiałam się, jaką będę nauczycielką. Od razu przyszła mi na myśl rzecz oczywista – że moi uczniowie to tacy sami ludzie jak ja. Tylko młodsi. Bez doświadczeń. I ja mam tylko pomóc im w drodze. Dorzucić do ich plecaków trochę wiedzy. A najlepiej pokazać jeszcze, jakim być człowiekiem. No właśnie. Pokazać. To klucz. Dzieci uczą się na zasadzie obserwacji. Młodzi także. Oni nie kupią „ściemy”, pięknej gadki. Czują fałsz. Muszę im pokazać. Jak kochać – poprzez to, w jaki sposób ja ich traktuję. Jak radzić sobie w trudnych sytuacjach –  poprzez to, jak ja zareaguję, gdy zdarzy mi się pomyłka, niezręczność. Jak przepraszać – gdy sama przeproszę, jeśli postąpię niewłaściwie. Tak, przepraszam czasem uczniów. Bo nie jestem ideałem i wcale nie tak rzadko popełniam błędy. W końcu jestem człowiekiem. Jak oni. A to znaczy, że im także te błędy powinnam wybaczać. Nie puszczać płazem, tylko dać kolejną szansę. Nie zamykać drogi.

Właśnie. Co mam na myśli, mówiąc, że uczeń to człowiek w drodze? Wielu z nas ma wyobrażenie idealnych Kasi, Marysi, Witka czy Tomka. Słuchają z uwagą, notują, zgłaszają się… No niestety, takie rzeczy to tylko na obrazkach w książkach. W rzeczywistości jest różnie. Ale to przecież cudowna wiadomość, bo to my jesteśmy od tego, żeby z tych ludzi ukształtować…ludzi. Jeśliby już wszystko wiedzieli, umieli, zawsze właściwie się zachowywali, odpowiednio reagowali, panowali nad emocjami, to po co byłaby im szkoła, my, dorośli, a wreszcie dorastanie i dojrzewanie? A jednak te ostatnie procesy istnieją. Tak jak w naturze. Zielone jabłko nie nadaje się jeszcze do jedzenia, ale czy to znaczy, że jabłkiem nie jest? Jest jabłkiem w drodze i jeśli tylko będzie właściwie pielęgnowane przez sadownika stanie się czerwone, pyszne i soczyste.

Zawsze najtrudniej pracowało mi się z pierwszą klasą. To chyba oczywista oczywistość. Musieliśmy nauczyć się siebie rozumieć. Oni musieli pojąć moje zasady. Ja rozgryźć ich potrzeby, „ogarnąć” zachowanie. Za to trzecia klasa to cudowny czas zbioru owoców. Uwielbiam pracować z trzecią klasą. Na koniec roku prawie wszyscy płaczemy. Ale nie byłoby trzeciej klasy bez trudów pierwszej.

Mówiąc o płaczu, użyłam liczby mnogiej. Całkiem świadomie. Bo to naturalne, że ludzie się ze sobą związują. A że jestem człowiekiem, to się do swoich uczniów przyzwyczajam. Ba, ja ich nawet lubię, lubię i to bardzo. Czy wszystkich? Na pewno staram się wszystkich zrozumieć. A to dużo, bo starając się zrozumieć, zaczynam lubić. Lubię więc prawie wszystkich. Niestety zdarzają się wyjątki. Nieliczne. I prawdopodobnie wynikające z tego, że dana osoba nie dała mi się tak naprawdę poznać. Lubienie jest kluczowe. Bo oni to czują. Że się ich lubi. Czują też, gdy się udaje lub chce się być fajnym na siłę, a tak w rzeczywistości myśli się, że to banda rozpuszczonych bachorów. Mnie bycie z uczniami sprawia autentyczną przyjemność. Uwielbiam przygotowywać z nimi przedstawienia, pracować w Samorządzie Uczniowskim, organizować coś. Działać. Razem. I oglądać owoce naszej pracy. Lubię z nimi rozmawiać, słuchać ich. Patrzeć, jak nabierają zaufania, jak się otwierają, czasem jak się zmieniają. Lubię, gdy odwiedzają mnie, gdy już skończą szkołę, gdy opowiadają o sobie. Lubię chodzić z nimi do kina, do teatru, na lody. Lubię z nimi być. To nie katorga. A chyba dla niektórych jednak tak.

Nie lubię za to się nudzić, dlatego ważną dla mnie rzeczą jest, by prowadzone przez mnie lekcje były ciekawe. Staram się. Dla nich. Ale też dla siebie. Wymyślam różne sposoby na przedstawienie danego tematu. Czasem pomysły pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie, nierzadko w toalecie. Ale żeby się pojawiły, trzeba o tych sposobach myśleć. Najlepiej gdy są to metody aktywne, wtedy młodzi dużo zapamiętują. Czasem trzeba jednak posłużyć się metodą wykładu. Zauważyłam, że najchętniej słuchają, jeśli wplatam jako przykłady ilustrujące wypowiedź jakieś własne przeżycia. Staję się wtedy dla nich autentyczna. Nawet lekcje gramatyki da się ożywić. Czasem wystarczy użyć jako przykładów zdań odzwierciedlających sytuację na lekcji.

Inni dorośli zarzucają mi czasem, że przyjaźnię się z uczniami, a przecież przyjaciół to ja powinnam mieć w pokoju nauczycielskim. No cóż. Przyjaźń według mnie jest obustronna. Ja raczej staram się dawać im siebie. Być dla nich. Nie zwierzam się uczniom. Nie liczę na to, że zrobią coś dla mnie. A tego chyba każdy oczekuje od przyjaciela. Mimo to, oni tak pięknie oddają. Chciałabym być bezinteresowna, ale mi nie wychodzi. Nie wychodzi mi, bo oni okazują tyle wdzięczności, tyle uczucia w zamian… A to nagrają wzruszający film, a to wydrukują zabawny dyplom, a to wyślą życzenia świąteczne, a to przyjdą z kwiatkiem na Dzień Kobiet już jako absolwenci. Nie da się powiedzieć, że po coś, że czegoś chcą, bo wtedy już niczego nie chcą dla siebie. Chcą tylko okazać, że pamiętają. Chcą oddać to, co dostali. Nie mogę im tego zabronić. A jeśli uczennica na koniec trzeciej klasy mówi mi: „Pani jest dla mnie takim autorytetem”, jeśli chłopak stwierdza: „Pani pierwsza pokazała mi, że mogę, że jestem w stanie…” i jest to absolwent, który wcześniej miał trójki, a skończył szkołę z egzaminami na poziomie 90% i w szkole średniej otrzymuje stypendium naukowe, to myślę sobie, że dla takich chwil warto żyć, warto być nauczycielem i warto zobaczyć w nich człowieka wtedy, gdy jeszcze są w drodze.

 

Małgorzata Olejniczak

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress